Pojawienie sie jednego tytulu wywoluje reakcje lancuchowa: ujawnia potrzebe przysloniecia go innym, jak maska, tak jak volto nieuchronnie przemienia sie (ulega przemianie) w viso, jak przeslania sie imie pseudonimem z powodow nie calkiem jasnych lub ze wzgledow bezpieczenstwa, jak zastepuje sie slowo innym slowem w grypserach, w argot, kiedy slowa uzywane przez profanow zastepuja pseudonimy odnawiane i ponawiane, zmieniane niczym kod w sejfie, zaden z nich nie utrzymuje sie dlugo na jezyku i dostep do kolejnych pseudonimow oznacza ciaglosc przynaleznosci do bractwa, ten proces odmiany imienia nigdy sie nie zatrzymuje, ten ruch wciaga, czeka sie na kolejny klucz, kolejne imie, kolejne haslo, naprzod, to, co nazwane, nie jest nigdy dostatecznie nazwane, wiec jeszcze i jeszcze, naprzod po nastepne imie, podroz po imie nigdy sie nie konczy, to podroz bez kresu, bez sensu, choc przeciez po sens.